5 sposobów, które zatrzymują mnie… przy sobie

Przyznam, że odkąd wróciłam do Polski nie tak łatwo przychodzi mi zatrzymanie się w codzienności. I wrócenie do siebie. Cały czas myślę o spotkaniach, o sprawach do załatwienia i o tym co mnie czeka po przeprowadzce do Krakowa, która niewątpliwie będzie wyzwaniem dla takiego slow maniaka jak ja. Dzisiaj podzielę się pięcioma sposobami, które (na szczęście!) zawsze się sprawdzają i pozwalają usłyszeć własne myśli, zaopiekować się sobą i cóż… po prostu zwolnić.

Chcę nad tym pracować, bo wiem ile korzyści mi to przynosi. Od polepszenia koncentracji, po spotkania z ludźmi pełne uwagi i ciepła. Mając spokojne serce, ten spokój rozlewa się później na innych.

1.Pisanie listów.

Pierwszym sposobem, za który ręczę i uroczyście obiecuję, że działa cuda jest moje ulubione listopisanie. Wyłączam telefon, przygotowuję herbatę i siadam przy biurku na którym jest tylko to co najważniejsze: pióro i kartka papieru. Zero rozpraszaczy. A wtedy, uwierzcie, dzieje się prawdziwa magia. Nareszcie słyszysz siebie, wracasz do ulubionych wspomnień, dzielisz się planami na przyszłość, opisujesz marzenia i komentujesz to, o czym przeczytałaś w ostatnim liście. Trzy godziny mijają nawet nie wiesz kiedy i kładziesz się spać z tym przyjemnym uczuciem pustki. Przelałaś całe swoje serce na papier i jest Ci z tym tak niesamowicie dobrze.

Najbardziej lubię pisać wieczorem, kiedy reszta domowników już śpi. Ubieram w słowa własne myśli i wiem, że trafią w ręce kogoś, kto jest dla mnie ważny i kto odpowiednio się nimi zaopiekuje. Czasami wybieram jednak pisanie przy naturalnym świetle i aromacie świeżo zaparzonej kawy.

Piszę do przyjaciół. Czasami do osób, których nie znam w tak zwanym “realu”, ale które są dla mnie ważne i z biegiem lat stały się też bliskie. Przyjaźnie nawiązane w ten sposób to jedna z piękniejszych rzeczy, jakie mi się w życiu przytrafiły. Doceniam je jeszcze bardziej kiedy pomyślę, że byliśmy o włos od tego, by się nigdy nie spotkać.

2.Celebrowanie poranków.

Jest coś naprawdę… potrzebnego w takiej pobudce o 6 czy 7 rano. I choć czasami ciężko mi się zwlec z łóżka, to wiem, że o żadnej innej porze dnia powietrze nie pachnie tak czysto, nie obiecuje tak wiele. Otwieram okno i zamykam oczy, bo wobec piękna nowego dnia, czystej karty i nadziei wlewającej się przez płuca z każdym oddechem, jestem nikim. Chcę to sobie uświadamiać jak najczęściej, bo właśnie w tej chwili decyduję, czy ten dzień będzie moim sprzymierzeńcem.

Mam swój ulubiony “owsiankowy” zestaw pachnący bananami, jabłkami i cynamonem. Do tego dodaję włoską kawę zaparzaną w kawiarce i wiem, że zapewniłam sobie dobry start. Kawę piję zazwyczaj w kuchni, przy otwartym oknie i ze świergotem ptaków, które znalazły dom w drzewach naszego ogrodu. Myślę o rzeczach do zrobienia, pilnych sprawach i o tym jakie mam wobec danego dnia oczekiwania. A najbardziej lubię nie mieć ich wcale, bo wtedy dzieje się dużo dobrego.

Kiedy nigdzie mi się nie spieszy, otwieram niebieski notes i piszę do siebie kilka miłych słów. Polecam być swoim przyjacielem, bo wtedy żyje się po prostu łatwiej. No i obowiązkowo puszczam sobie oczko przed wyjściem z domu, bo musicie wiedzieć, że po drugiej stronie lustra czai się naprawdę piękny człowiek. Sprawdźcie sami!

3. Spacer z aparatem.

Spacer z aparatem to od jakiegoś roku, moja tajna broń. Wyciągam ją wtedy, kiedy wiem, że nic innego nie pomoże. Kiedy mam w głowie rój pszczół i nie potrafię go przegonić.

Początek takiego spaceru jest trudny, bo czuję, że nie zostawiłam jeszcze za sobą całej tej plątaniny myśli. Czuję się wręcz nie na miejscu, ale pozwalam sobie na to uczucie. Jest normalne. Próbuję skupić całą swoją uwagę na tym co widzę. Później z każdą minutą zauważam coraz więcej. Robię zdjęcia, zmieniam perspektywę, szukam tego co niewidoczne gołym okiem, a w moje serce wlewa się pokój. To pokój płynący z piękna stworzenia. Takie pierwotne poczucie przynależności.

Po powrocie do domu z przyjemnością oglądam każde zdjęcie, wyciągam z nich fotograficzne lekcje, zapisuję co mogłabym zmienić i jakie ujęcia najbardziej mi się podobają. Ten moment też należy do przyjemnych.

Jednak przychodzą też dni, podczas których na taki spacer nie biorę ani aparatu, ani telefonu. Wychodzę i każde zdjęcie robię sercem. Bo tak naprawdę to ono najbardziej tego potrzebuje.

4. Książka + kawa/herbata.

To taki duet, który sprawdza się zawsze. Jest niezawodny. A już szczególnie podczas tych coraz dłuższych jesiennych wieczorów. Świetnie współgra też z zapachową świecą i miękkim kocem. No i z piżamą oczywiście.

Dla mnie kluczową kwestią jest nie mieć wtedy telefonu pod ręką. Kładę się do łóżka i z przyjemnością przenoszę w inny świat. Dobrze jest móc się przekonywać na własnej skórze, że tak naprawdę za każdą okładką kryje się nowa podróż, nowe refleksje.

Nie ukrywam, że z niecierpliwością czekam na deszczowe noce, które zafundują mi przyjemne tło dla jakiejś kryminalnej powieści. Jesień zdecydowanie kojarzy mi się z czytaniem do drugiej, trzeciej w nocy i tym lekkim strachem, który mnie oblatuje, kiedy mam iść do łazienki. 😉 Niezapomniane, nocne wrażenia zapewnione.

Mam swoich ulubionych, kryminalnych pisarzy, jednak w tym roku już obiecałam sobie poszerzenie czytelniczych horyzontów i skrupulatnie zapisuję autorów, których książki chciałabym wpleść w moje powolne wieczory.

5. Sport.

Ostatnich sposobem jest (nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem!) ruch. Od kilku ładnych miesięcy przekonuję się, że działa cuda i dla ciała i dla umysłu. Pływając rozmyślam o różnych rzeczach, a z racji tego, że najczęściej chodzę na basen wieczorami – analizuję miniony dzień. Zastanawiam się co poszło w nim nie tak, a co było małym cudem. Pozwalam tym myślom płynąć. Uwielbiam to zmęczenie, które towarzyszy mi tuż przed zaśnięciem. Jest zdecydowanie uczuciem przybijającym pieczątkę z napisem to był dobry dzień.

Będąc we Włoszech zaczęłam biegać i doceniłam wartość endorfin uwalniających się stopniowo o szóstej rano. To zdecydowanie inny rodzaj zmęczenia, czasami walczę ze swoimi ograniczeniami, ale i kawa smakuje później jakoś tak lepiej i dzień mija łagodniej. Brakuje mi tylko tych pięknych widoków i towarzystwa.

Chętnie poczytam o Waszych sposobach i o tym czy odczuwacie w ogóle potrzebę by zwalniać tempo w ciągu dnia. Tak sobie teraz myślę, że wyszukiwanie takich leczniczo wpływających na cały dzień aktywności to wielka frajda. I przywilej. Wykorzystajmy go!

Follow my blog with Bloglovin

5 thoughts on “5 sposobów, które zatrzymują mnie… przy sobie

  1. Przyznam, że jestem pod wrażeniem. Pomysłów i stylu pisania. Dumna jestem z Ciebie. Twoje sposoby są cudowne i na pewno nie obce dla mnie. No, może oprócz sportu, bo ciężko mi się do tego zebrać. Celebrowanie dnia od wcześniejszych godzin porannych to bardzo ważny element dla nas. Wiem, że mało osób to docenia i biegnie rano, bo wstało na ostatnią chwilę. Ja wolę wstać wcześniej, zaparzyć kawę, zjeść sianiadnie (czasami też owsiankę). Uwielbiam też weekendy, gdzie rolę główną na śniadanie odgrywają naleśniki z białym serem, borówkami i wanilią. Możemy wtedy długo leżeć w łóżku, a potem cieszyć się smakiem kawy i śniadania i tego porannego zapachu powietrza, o którym piszesz. Listy, dobrze pamiętam jak parę lat temu jak szalona biegałam do skrzynki pocztowej o sprawdzałam czy nie przyszedł od Ciebie list. Schowałam je wszystkie do koszyka i pielęgnuję, bo wiem, że są dla mnie od Ciebie. Herbata i książki, no wiadomo i cóż mogę dodać? Uwielbiam bardzo. Aparat i spacer. Kurczę, wiesz, że uświadomiłam sobie czytając Twój wpis, że mnie to też poprawia humor? Nowe zdjęcia zawsze cieszą, a jak już znajdzie się jedno, które postanawiasz pokazać innym to już w ogóle szczęście ♥️

  2. Podpisuję się obiema łapkami 💛 No, powiedzmy, że nawet pod tym sportem mogę przybić pieczątkę prezesa 😉 – dla mnie zawsze ucieczką od wszystkiego były rowerowe wycieczki i strasznie żałuję, że tego lata za wiele nie pojeździłam. Choć chyba najbardziej zwalniam w górach, gdzie i tak nie ma zasięgu, a herbata w schronisku smakuje najlepiej na świecie. 💛

  3. Dzięki za pieczątkę! Jestem dumna! 😀 Wiedziałam, że mnie zrozumiesz. Choć i tak herbata z termosu na górskim szlaku bije wszystko inne na głowę. <3

  4. Dziękuję Ci kochana, za Twoje piękne słowa, które zawsze wywołują uśmiech na twarzy. Cieszę się, że myślimy podobnie i możemy się tym ze sobą dzielić. Uściski!

  5. Może nie tyle, by zwolnić, ale żeby siebie po prostu nie zgubić po drodze i nie zapomnieć, to prawda, że jest to potrzebne 😉
    Listopisanie 😉 gdzieś już to poznałem… to chyba naprawdę najlepszy sposób poukładania sobie w głowie, przelewanie myśli na papier.. niejednokrotnie z tego korzystałem, spisując właśnie jakieś swoje przemyślenia, zagwostki, zadając sobie pytania i szukając odpowiedzi 😉 Jako że nie miałem komu pisać listów, to pisałem ze sobą 😉 chociaż też wciąż mi się zdarza ‘układać’ sobie jakąś dłużą czy ważną dla mnie wypowiedź na papierze zanim ją komuś wyślę np komunikatorem. W każdym razie zgadzam się w stu procentach 😉
    Co do celebracji poranków, każdy chyba potrzebuje do tego sam dotrzeć 😉 Mówią i mówili o tym wielcy i mali, pan Wodecki pięknie śpiewał “Zacznij od Bacha…” a i tak dopiero jak pracowałem w fabryce na trzy zmiany dotarło to do mnie, że wstać nie na ostatnią chwilę, ale wcześniej, spokojnie i bez pośpiechu to po prostu wyraz szacunku i troski do samego siebie 😉
    Dalej, jeśli chodzi o spacery, to jak najbardziej, chociaż tu brakuje mi trochę tego, co u Ciebie jest spacerem z aparatem. Chyba najbardziej adekwatnie byłoby porównać z tym, kiedy też mam takie poplątane myśli czy emocje, czasem wręcz ‘nosi mnie’ i nie wiem co ze sobą zrobić, to po prostu zakładam słuchawki i zamykam drzwi i wychodzę przed siebie. Najlepiej w jakąś ‘dzicz’, naturalny nie uszkodzony przez człowieka teren, uroczysko, las, łąki. Puszczam muzykę pasującą do nastroju, nieraz w trakcie się zmienia, uspokaja czasem. Czasem zaczynam po prostu biec, żeby nie myśleć i się zmęczyć. Kiedyś lubiłem biegać długodystansowo, potrafiłem tak przebiec kilkadziesiąt kilometrów 😉
    Co do książek wiadomo, to super sprawa. Chociaż ja kiedy wsiąkam, to herbata czy kawa dawno zapomniana by była, zapominam nawet zmieniać pozycje i potem nie mogę się ruszać xd mało co potrafi też tak czasem trafić do człowieka jak książka i pomóc zmienić perspektywę, zauważyć swój błąd w spojrzeniu 😉 nawet z działu fantastyki, jeśli tylko jest po prostu dobrą książką 😉
    Co do sportu, to jak wyżej, u mnie akurat pomaga przestać myśleć, pozbyć wszystkich natrętnych myśli albo po prostu szumu 😉 Chyba powinienem znów wrócić do tego, bieganie jest niesamowite.
    A jakbyś była chętna/ciekawa to z takich książek do kawy i kocyka polecam “Imię Wiatru” Patricka Rothfussa, klimatyczna, liryczna opowieść 😉
    Pozdrawiam 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *