Czego pozbawił mnie Instagram?

Jak to? To to jednak nie było genialne zdjęcie? Jestem w tym słaba?

Co kryje w sobie taka mała, niepozorna aplikacja? Jak wpływa na moje życie? Co mi zabiera? A co daje? I za jaką cenę? – takie pytania stawiałam sobie między jednym a drugim łykiem kawy, kiedy słońce jeszcze niewyraźnie majaczyło na horyzoncie. Przeżywam ten cały świat social mediów i to bardzo. Głównie dlatego, że pozbawił mnie czasu.

Moja przygoda z instagramem zaczęła się 5 lat temu. Niewinne kadry z życia codziennego, którymi dzieliłam się ze znajomymi. Listy, książki, kubek z kawą. Obserwujących zaczynało przybywać, ja zaczęłam bardziej przykładać się do zdjęć. Były momenty kiedy poświęcałam na dane zdjęcie mnóstwo czasu i energii. Byłam z niego niesamowicie zadowolona, oczami wyobraźni już widziałam te niekończące się serduszka i komentarze, pod przecież tak genialnym zdjęciem. A tu cisza. Jak to? To to jednak nie było genialne zdjęcie? Jestem w tym słaba?

To tylko jeden z procesów myślowych jakie zachodziły w mojej głowie podczas tej instagramowej pułapki, w którą wpadłam na własne życzenie. Były też takie myśli, które kwestionowały nie tyle moje umiejętności, co mnie samą. Miałam dzień z natury tych, spędzonych pod kocem ze smutkiem na ramieniu i całodziennym nicnierobieniem. Normalna sprawa. Tak zwane życie. Włączałam aplikację, a tam X właśnie daje książkę do podpisu swojemu ulubionemu pisarzowi, Y już drugą godzinę wspina się po drabinie produktywności ucząc się do egzaminów, Z ma już za sobą spacer z psem, upiekła ciasto, przeczytała książkę i spotkała się z przyjaciółką. Co jest ze mną nie tak?

Zaczęły mi się mieszać priorytety. Zdarzały się dni, które podporządkowywałam temu by a) zdobyć jak najwięcej obserwowanych, b) zrobić dobre zdjęcie i napisać pod nim dobry tekst, a potem jeszcze dobrać odpowiednie hashtagi, by wyświetlił się jak największej ilości “potencjalnych zainteresowanych”. W tle jeszcze puszczałam sobie bajkę, że to inwestycja na przyszłość, że kto wie, może kiedyś uda mi się zarabiać na instagramie, nawiążę współpracę ze znanymi markami. Tak zwana płyta usprawiedliwienia.

Mimo godzin z aparatem w ręku, by poznać jego najskrytsze tajniki i robić jak najlepszej jakości zdjęcia, ludzi nie przybywało. Moje zadowolenie z uchwyconych kadrów było wprost proporcjonalne do braku zainteresowania ze strony publiczności. Porównywałam się do innych i cały czas zastanawiałam się, jak zostanę odebrana. Ogólnie niefajne błędne koło. Nie polecam w nie wpadać.

Do tego dochodzi też najzwyczajniejsze w świecie uzależnienie. Kompulsywnie wchodzenie, klikanie, sprawdzanie, patrzenie na świat przez instagramowe filtry. Zastrzyk dopaminy z każdym pozytywnym komentarzem i serduszkiem. I złudne poczucie, że to wszystko ma w moim życiu jakikolwiek sens. Od jakiegoś czasu miałam okresy buntu, w których kasowałam aplikacje z telefonu na miesiąc czy dwa, a potem wszystko zaczynało się od nowa.

I tak. Też się zastanawiam, jak można tak łatwo dać się manipulować zwykłej aplikacji. Jak można na niej spędzać kilka godzin dziennie. Jak można nie znać umiaru. Ale ja przecież nie byłam uzależniona. Ja się inspirowałam. Patrzyłam na ładne zdjęcia i to miało pozytywnie wpłynąć na moją codzienność.

A potem usunęłam konto.

I zaczęło się życie.

Pierwsze dni były trudne. Nie potrafiłam wypić kawy by nie pomyśleć, jak ją tu ładne ustawić do zdjęcia. Średnio co dziesięć minut brałam telefon do ręki i klikałam w miejsce, w którym kiedyś była ikonka aplikacji. Nieźle, nie?

Musiało minąć trochę czasu zanim na dobre zdjęłam instagramowe okulary. Zanim wyszłam na spacer bez telefonu i bez poczucia by ten spacer pokazać światu, bo oto właśnie ja, Edyta, spędzam czas w tak cudowny sposób. I tu dochodzimy do najważniejszego punktu, całej tej afery, a zrozumiałam go dzięki rozmowie z przyjaciółką: skoro ja czułam się źle przez tę aplikację, skoro podkopywała mi ona poczucie własnej wartości, to prawdopodobnie tak samo podkopuje je innym. Skoro ja się porównuję, to prawdopodobnie ktoś wchodząc na moje konto robi to samo. I dotarło do mnie, że nie chcę w tym brać udziału.

Nie ma pustych miejsc.

Po całkowitym usunięciu konta, zyskałam mnóstwo czasu. Byłam onieśmielona tymi dodatkowymi godzinami, które tak niespodziewanie się pojawiły. To dziwne uczucie: brać telefon do ręki tylko po to by coś komuś napisać, albo zadzwonić.

W myśl prawdy, którą usłyszałam kiedyś na drewnianym balkonie: Edyta, w życiu nie ma pustych miejsc. Jeśli coś wywalasz z twojego dnia, to musisz w to miejsce włożyć coś innego, kupiłam akwarele, blok i zaczęłam wymalowywać na nim swoje serce. Przekonałam się, że ma mnóstwo pięknych kolorów i że one nie podlegają żadnej ocenie.

Wróciłam też do wszystkich czynności, które są dla mnie ważne, a na które wiecznie brakowało mi czasu. Regularnie uczę się włoskiego, czytam jedną książkę w dwa dni i mam głowę pełną… spokoju. Już mi w niej tak nie skrzypią powiadomienia i lajki.

I żeby było jasne: nie twierdzę, że ta aplikacja jest z założenia zła i szkodliwa. Dla mnie była, bo mam naturę podatną na tego typu mechanizmy. Dochodzi do tego jeszcze pragnienie bycia naprawdę dobrym w tym co się robi i jakoś tak.. nie ma się życia.

Wraz z kontem na instagramie usunęłam około 1500 zdjęć, 850 obserwujących i poczucie, że jestem niewystarczająca. Opłacało się.

4 thoughts on “Czego pozbawił mnie Instagram?

  1. To najważniejszy tekst tego bloga. ❤️
    Ale widzę dwa plusy tej historii – wieczna pogoń za zasięgami zaowocowała naprawdę dobrym fotograficznym warsztatem. Drugiego nie jestem pewna, czy zadziałał w naszym przypadku, bo nie pamiętam, czy to był Instagram, czy blog, ale na pewno trochę cudownych ludzi w ten sposób poznałaś (o, jak się mile podrapałam za uchem własnego ego 🤣❤️). Już nie mówiąc o wnioskach. Więc mimo tych wszystkich przykrych przeżyć, nie powinno to być doświadczenie, którego powinnaś żałować. Dzięki, że się tym podzieliłaś ❤️

  2. Najważniejsze, że czujesz się dobrze ze skasowanym kontem. Dużo ludzi mówi “dawniej nie było internetu i ludzie byli bardziej ludzcy”. No coś w tym jest. Jako dziecko pamiętam mnóstwo ludzi w rodzinnym domu, którzy uwielbiali spędzać ze sobą czas. Siedzenie przy stole odczuwało się wymianą oddechów w tym samym pomieszczeniu, wspólnym uśmiechem i obecnością, a nie przez pryzmat telefonu. Nie dajmy się internetowej czeluści, bo szkoda by było zapomnieć o tym co najważniejsze dla nas samych <3 ;* 😀

  3. Brawo! Samokontrola jest najważniejsza. Chociaż żałuję braku Twoich wpisów – emanował z nich spokój a zdjęcia były przepiękne – podziwiam za determinację 🙂 Ty najlepiej wiesz, co jest Ci potrzebne, a bez czego można się obejść. A jeżeli zdecydujesz się kiedyś wrócić – polecam blokadę po określonym czasie spędzonym w Social Mediach. Działa 😀

Skomentuj Martyna

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *