2. Moja Italia: nauka języka włoskiego

Regularna nauka języka włoskiego powoduje gwałtowny wzrost miłości do kawy, szybszy zakup biletów lotniczych w jedynym słusznym kierunku (Italii) i niezapomniane momenty, w których opadasz na fotel zachwycając się, że po włosku to nawet przekleństwa brzmią jakoś tak… piękniej. Innymi słowy: stajesz się szczęśliwszy. Po prostu.

Kiedy pięć lat temu zaczynałam Italianistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, nie miałam pojęcia w co się pakuję. Jakie drzwi się przede mną niespodziewanie otworzą, z kim będę rozmawiać, gdzie pojadę i że każdy kolejny dzień zacznę od espresso i kilku nowych słówek. Po czasie, wiem już co sprawia mi największą przyjemność w nauce, jak sprytnie przemycać ją do codzienności i co najważniejsze – widzieć efekty. Dzisiaj chciałam podzielić się tym, co najbardziej sprawdziło się w mojej nauce języka włoskiego.

1.Książki do gramatyki.

Tak. Najlepiej mieć ich kilka, by w chwilach wątpliwości zajrzeć i przekonać się, że ktoś wyjaśnił dany problem w prostszy sposób i że to wcale nie było takie trudne! Taka możliwość zaglądnięcia do kilku podręczników jednocześnie, zrobienia ćwiczeń czy przeczytania na głos wyjątków, albo ciekawych przykładów to po prostu lepsze przyswojenie tematu i co za tym idzie lepsze efekty.

Często przepisywałam przykładowe zdania z podręczników, a dzięki temu, że miałam ich kilka, zajmowało mi to więcej czasu, ale też znacznie przyspieszało naukę. Zapamiętywałam całe struktury, unikając wielu błędów. Zdarzało się też tak, że do akcji wkraczała pamięć wzrokowa i… ręczna. Wiedziałam jak coś zapisać, bo już wcześniej wielokrotnie zapisałam to w zeszycie razem ze zdaniami znalezionymi w książce do gramatyki.

2. Papierowy słownik i wypisywanie nieznanych słówek.

Z tego sposobu na poszerzanie słownictwa korzystam do dzisiaj. Siadam, otwieram przypadkową stronę i zapisuję w zeszycie wszystkie słówka, których jeszcze nie znałam, albo nie wiedziałam w jakim kontekście mogłabym ich użyć. Gdy był to jakiś czasownik, razem z nim na kartce lądowały też wszystkie możliwe połączenia z innymi wyrazami. I tak oto zapisywałam czasownik incombere (zagrażać, obciążać) a pod spodem razem z nim przykłady użycia. Wiedziałam, że incombe il pericolo albo la minaccia na przykład. I z jakim przyimkiem się łączy: incombere su qn. W ten sam sposób uczyłam się też nowych przymiotników i rzeczowników. Zawsze w kontekście.

Prosty sposób, a przynoszący naprawdę dobre efekty. Nie pozostaje nic innego, jak odkurzyć stary, poczciwy słownik, przygotować kartkę i… zaparzyć filiżankę kawy.

3. Filmy i programy włoskojęzyczne.

Sposób stary jak świat i chyba już do reszty oklepany, ale sprawdzał i sprawdza się idealnie. Najwięcej nauczyłam się przy programie L’Eredità (taki włoski odpowiednik naszego Jeden z dziesięciu trochę). Przenieśmy się na chwilę w czasie, wracając do moich wspomnień:

” Zaczynając na poważnie swoją przygodę z tym językiem pewnego dnia zapuszczając się w daleki las kanałów telewizyjnych dotarłam do RAI1. Leciał teleturniej. I choć nic jeszcze wtedy nie rozumiałam, no może poza garścią słów, zostawiłam. Zostawiłam by przez kolejne lata spędzać w ten sposób prawie każdy wieczór. Mój włoski rytuał polegał na tym, że siadałam przed komputerem z kubkiem herbaty i notesem w kratkę by wypisywać wszystkie nowe słówka, zwłaszcza te z języka mówionego, których nie nauczą mnie żadne podręczniki. Z dnia na dzień rozumiałam coraz więcej, z czasem mogłam się już bawić na całego odpowiadając na pytania razem z uczestnikami.”

Później oglądałam seriale. Bardzo ważne było dla mnie oglądanie seriali bez dubbingu więc moim numerem jeden był Don Matteo. Pochłonęłam wszystkie sezony, świetnie się bawiłam i podłapywałam na bieżąco w jaki sposób zwracają się do siebie Włosi w takich zwykłych, codziennych sytuacjach. No i wzbogaciłam też słownictwo biurokratyczne i to, związane ze światem kryminalnym. Podobał mi się też serial Che Dio ci aiuti – lekki, śmieszny, z wartościami. Niczego więcej nie potrzebowałam do szczęścia.

Obejrzałam też wszystkie sezony włoskiego Masterchefa. Tutaj też się powtórzę: nowe słownictwo i to z dziedziny z której zdecydowanie mi go brakowało. Poza tym uczestnicy byli z różnych regionów Włoch, więc mogłam porównywać akcenty.

4. Aplikacja.

Skoro już jesteśmy przy słownictwie, to całą pamięciową robotę od zawsze odwalała za mnie strona www.memrise.com, a teraz też aplikacja na telefon. Po każdych zajęciach przychodziłam do domu i wklepywałam ręcznie wszystkie nowe słowa. Męczące? Nudne? Pewnie. Ale później czekając na coś w kolejce, jadąc autobusem czy najzwyczajniej w świecie nudząc się, uczyłam się tych dopiero co wklepanych słówek. A wszystko w tak zwanym międzyczasie. I nie bolało tak bardzo jak nauka tysiąca słówek z całego semestru.

5. Czytanie.

Nigdy nie sięgałam po książki po włosku z przymusu. Jeśli coś mi się źle czytało to odkładałam na półkę (tak, nawet jeśli była to lektura do egzaminu). Dzięki temu dzisiaj, czytanie po włosku kojarzy mi się tylko z przyjemnością. Sięgam po tych autorów i te gatunki, które naprawdę lubię. Na początku wybierałam książki, które już czytałam po polsku, dzięki temu więcej rozumiałam i nie zrażałam się tak łatwo.

Z zasady nie wypisuję słówek przy czytaniu. Nie chcę sobie zakłócać samego procesu. Jak czegoś nie rozumiem – trudno, idę dalej.

Pamiętam, że tylko w przypadku jednej książki złamałam tę zasadę. Była to moja pierwsza książka autorstwa Domenico Starnone. Jego włoski, a co za tym idzie, wszystkie te słowa, których używał, tak mnie zachwyciły, że wypisywałam jedno po drugim.

I tak oto powstało pięć rad, jak sobie oswoić naukę języka obcego. Obojętnie czy będzie to włoski, szwedzki czy japoński.

Najważniejsze to stwarzać sobie rzeczywistość danego kraju już w domu. Przeczytać wiadomości w obcym języku, obejrzeć serial, posłuchać radia czy najzwyczajniej w świecie mówić do siebie lub powtarzać za lektorem. Każda najdrobniejsza czynność, za jakiś czas okaże się tym małym kamyczkiem w “Mont Evereście” twojego sukcesu. Tego ci życzę! 🙂

Jednak kiedy oswajają ci świat z taką pieczołowitością i zaangażowaniem, jak im się oprzeć? Jak przejść obojętnie? Jak nie przysiąść nad słownikiem, nie wertować każdej strony, nie analizować kontekstów? A kiedy przybliżają cię do drugiego człowieka, jak nie dać się im zniewolić, nie objąć pod wpływem impulsu, nie ugłaskać? Kiedy łączą, w tak zwanym międzyczasie z tym, co inne i dla wielu gorsze, bo niepoznane, w mózgu mam coś na kształt roju pszczół, które, dzięki Bogu, osładzają codzienność.

3 thoughts on “2. Moja Italia: nauka języka włoskiego

  1. Kochasz ten język i to widać. Cieszy mnie to, że Ciebie także to cieszy. Uwielbiam Twój zachwyt, bo wtedy dajesz całą siebie. I nie robisz tego na pokaz 😊

  2. (“Obojętnie czy będzie to włoski, SZWEDZKI czy japoński.” – hmmm, ja tu widzę jakieś wycieczki osobiste. 🤣💛)
    Zazdroszczę Ci takiej systematyczności w nauce języka. Może nawet nie systematyczności… Takiego zaangażowania, o. U mnie to działa kilka dni, a później jakoś się rozmywa… Ale prawda, dobry serial to podstawa, bo rozmywa się głównie wtedy, gdy nie mam czego sobie włączyć, czy to w tle, czy faktycznie do oglądania. Ale co roku w szwedzkiej telewizji jest kalendarz adwentowy, w zeszłym byłam codziennie na bieżąco z każdym nowym odcinkiem. Czekam z niecierpliwością na ten grudzień. 😍

  3. Czytając Twój najnowszy post Niewiasto skończyłem resztki sera grana padano przywiezionego niedawno z Włoch… i znów zapragnąłem spełnić swoje marzenie młodości by zgłębić arkana tego pieknego języka… dziękuję za motywację…

Skomentuj Martyna 🌿

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *