Obecnie chcę kochać – o obecności

Jak to jest być obecnym? Robić dokładnie jedną rzecz naraz i nie myśleć o kolejnych. Przyjmować chwilę ze wszystkim co daje. Czasami objąć się we wszechogarniającej pustce, czasami w smutku, a innym razem chłonąć pokój serca, radość, łagodność myśli. Przetrzymać trudność, delektować się pięknem. W kryzysach wzrastać, w sukcesach znajdować właściwy punkt ciężkości. I jak kochać “obecnie“, uważnie?

Proste życie w swoim rytmie, z natury łączy się z obecnością. Być obecnym w danej chwili. Przeżywać ją uważnie. Zauważać obecność Boga, drugiego człowieka i swoją też. Doceniać najkrótsze nawet momenty, oddychać nimi głęboko i stawać się orędownikiem prostoty.

Obecność. Bycie przy kimś. Element mojej codzienności dzięki któremu mogę się rozwijać, buduję serdeczne więzi; dzięki któremu staję się zdolna do przyjaźni. A przecież bycie przy-jaźni drugiego jest nie tylko zaszczytem, ale i wyzwaniem. Bycie bardziej obecnym stwarza przestrzeń do kontaktu, czy spotkania. Pamiętam o smsie, o życzeniach lub zaproszeniu na spotkanie. Przyjemniej rozmawia mi się z domownikami i odnajduje głębię w rozmowie przez telefon.

Umiejętność bycia w danym momencie, przeżywania go, potrzebuje mojej obecności. Moja obecność z kolei prowadzi do chwały. Jestem w stanie skupić się na smaku, na rozmowie, na pracy. Zauważam gesty, porusza mnie przyroda. Dzięki temu doświadczam chwały; tego piękna, które nie sposób opisać, nazwać. I ono jest w tych małych chwilach właśnie. Najzwyklejszych. Skoro potrafię zauważyć i przyjąć tę chwałę, to piękno danego momentu, danego spotkania – mogę dojść do pochwały. Mogę się tą moją przeżywaną chwałą podzielić z drugim człowiekiem i go pochwalić. A wszystko dlatego, że jestem obecna, że zauważam, że chcę temu poświęcić uwagę. I chyba właśnie takiego ulepszenia świata chcę dla siebie i dla ludzi, którzy ten mój świat tworzą.

A co robię by tę obecność pobudzać?

Czasami kiedy zbyt mocno skupiam się na sobie i na tym co mnie w kimś denerwuje próbuję zatrzymać te negatywne myśli i obudzić w sobie dobre spojrzenie na tę osobę. Dobre spojrzenie. Spojrzenie, które będzie chciało pochwalić i przystanąć na chwilę. Co jest takiego w tym człowieku co mogłoby mnie zachwycić? Co w nim lubię? I tak, czasami jest to bardzo trudne, czasami nie mam cierpliwości by słuchać, by dawać wysłuchanie, by być obecną w tej chwili, którą ten człowiek chce ze mną dzielić, bo przecież prościej myśleć w tym czasie o swoich sprawach, planować, lub płynnie przejść do tego co mi się przytrafiło, o czym ja chciałabym opowiedzieć. Uczę się stawiać akcent nad ty. Mam tylko tyle i aż tyle do dania.

Kiedyś podczas oglądania filmu o naszym papieżu został mi w pamięci fragment, w którym wspomniana została jego wyprawa w góry. Szedł miarowym krokiem w naszych polskich Tatrach. Nagle przystanął, popatrzył na świerki szumiące po drugiej stronie góry, zamknął oczy i powiedział: On tędy przechodził. Wzruszyło mnie to bezczelnie i dokładnie, bo uświadomiłam sobie, że mój Bóg jest bliski. Prawdziwie jest Bogiem ze mną. I przechodzi.

Dzisiaj kiedy chodzę na spacery, szukam Jego obecności, wszystkich tych znaków Jego czułej więzi ze mną; wszystkich znaków Jego zaufania do mnie. I co tu dużo mówić – są bardzo proste. Niezauważalne wręcz i dlatego ta droga do prostoty i obecności jest dla mnie tak fascynująca. Czuję się ubogacona ubóstwem tej prawdy, w jakiś sposób pociągnięta, by kochać w sposób obecny i prawdziwy.

A ta moja obecność przy sobie… Wbrew pozorom nie wymaga wiele. Zaczyna się od śniadania i kubka kawy. Jest ciszą, ale ciszą wypełnioną, pełną. To ten rodzaj ciszy, której nie ma potrzeby zagłuszać, którą smakuję; ciszą prowadzącą do pokoju serca. A stąd prosta droga, by tym pokojem dzielić się z innymi. Moja obecność to słuchanie swoich potrzeb i czasami niezdarne oddzielanie ich od zachcianek; to przeżywanie i przyjmowanie emocji, które się we mnie rodzą, a które nie zawsze są łatwe. A innym razem to najzwyklejsze w świecie spuszczenie powietrza i uświadomienie sobie, że mogę po prostu odpocząć. I nic specjalnego nie musi się wydarzać. Mogę sobie usiąść na leżaku i popatrzeć w niebo.

To właśnie na jednej z czwartkowych adoracji pomyślałam sobie, że kochanie w sposób obecny uruchamia we mnie jakieś dziwne pokłady cierpliwości i łagodności. Staje się bardziej świadomą decyzją, którą chcę wypełniać, a mniej powinnością i pustym tak trzeba. Staje się wychodzeniem ze mnie samej ku spotkaniu. A skoro tak, to niech już zawsze wychodzę z siebie.