Domowe rekolekcje

Ten Wielki Post miał być wyjątkowy. Miał wyciszać, budzić refleksje. Miał być czasem szczególnej troski o to co wewnętrzne, duchowe i żywe. Miał obfitować w czas już nie wirtualny, ale rzeczywisty. Miałam być na bieżąco z wszelkimi zobowiązaniami. Miałam być alfą i omegą tego czasu i, przede wszystkim, w swojej duchowej, szczytowej formie.

I wtedy przyszedł… koronawirus. Na wiadomość o zamkniętych uczelniach i miejscach publicznych moje introwertyczne serce puściło mi oczko. Zajęcia przez internet? Przecież to wymarzona opcja! Oczami wyobraźni już widziałam tę domową kawę przy klawiaturze, bezstresową atmosferę i przytulne, znajome tło na którym miałam pogłębiać wiedzę.

W tak zwanym międzyczasie wróciłam na wieś do domu rodzinnego. Pierwszy dzień był… co tu dużo mówić. No piękny. Cieszenie się swoją obecnością, gry planszowe, dobre jedzenie i czas na swoje zainteresowania. Jednak po tych kilku dniach zaczyna do mnie docierać, że trafiłam w sam środek domowych rekolekcji.

Bycie przy sobie non stop. Walka o to by się nie zirytować, nie powiedzieć o jedno słowo za dużo, nie dać się ponieść emocjom. I to obezwładniające uczucie z kategorii nie tak to miało wyglądać kiedy już dojdzie do kłótni. Bałagan robi się jakby szybciej. Dosłownie i w przenośni. No i szybciej o bylejakość.

Niezliczona ilość okazji do kochania. Niekoniecznie w taki sposób w jaki ja bym chciała.

Jedna godzina dłużej czy krócej siedzenia przed komputerem – co to zmieni? A jednak zmienia wiele. O ile trudniej wtedy o produktywny czas przeznaczony na pracę, na nadrobienie zaległości. Później to zrobię. Mam przecież tyle czasu. No i czas leci. I ja też w kulki sobie lecę z tymi wygórowanymi ambicjami i planami bez pokrycia.

No to może chociaż jestem na fali modlitwy osobistej? Może płynę sobie gdzieś między Starym i Nowym Testamentem poznając Tego, który daje życie i daje je w obfitości. Chciałabym. Paradoksalnie dużo trudniej mi się skupić. Wygospodarowanie czasu na modlitwę okazuje się prawdziwym wyzwaniem, a ja coraz dobitniej przekonuję się o swojej słabości. Kiedy człowiek postanawia, że idzie na Eucharystię i że to czas dla Boga, to to się po prostu dzieje. Obecność w kościele sprzyja spotkaniu. A w domu? Łatwość i wygoda by nie wymagać od siebie. I by czasem inni ode mnie nie wymagali.

To czas wybierania Go, bez względu na samopoczucie i okoliczności. To czas przekonywania się o tym, że obecność i udział w Liturgii to tylko i wyłącznie łaska. To czas zauważania tego dyskomfortu i tęsknoty, kiedy nie mogę już z taką łatwością, jak kiedyś, spotkać się z Nim w kościele. To czas uświadamiania sobie, że On jest – pomimo braku sprzyjających warunków i pomimo trudności. To czas bronienia Go przed samą sobą i przed tym cichym ukrzyżuj, jakie rozgrywa się w moim sercu, za każdym razem, kiedy nie wybieram Miłości.

Drogi Moje nie są drogami waszymi. Na szczęście.

1 thought on “Domowe rekolekcje

  1. To prawda. Ten czas zdecydowanie wystawia na próbę wszystkie rodzinne więzi – i wszelkie zobowiązania wobec nas samych. Ale chyba w ten sposób można też docenić “normalność”, na której błogosławieństwa rzadko zwracamy uwagę. 🙂
    Tęskniłam za nowymi wpisami ❤️

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *