fRANEK z Bogiem – #1

Pokój i dobro! Dobrze tutaj do Ciebie pisać w takim szczególnym dniu, w uroczystość świętego Franciszka z Asyżu – gościa, który odpowiedział na marzenie Boga o nim samym. Niech ten nasz pierwszy fRANEK z Bogiem będzie okazją do spędzenia z Nim dziesięciu, piętnastu, a może nawet trzydziestu minut przy Ewangelii z dnia. Niech wypełni nas pragnienie serca, by się przy nas zatrzymał, by na nas spojrzał, by coś do nas powiedział. I chciejmy słuchać tam, gdzie nas postawił. Słuchać sercem pokornym, ubogim, które nie goni za tym co jest wielkie, albo za tym, co przekracza nasze siły; sercem radosnym, zintegrowanym w świetle krzyża. Sercem Franciszkowym.

Jestem przekonana, że każdy z nas ma za sobą chwile, kiedy wydawało mu się, że jest u kresu, że ta ciemna dolina nigdy się nie skończy, że nie da sobie rady. I czasami ciągle je ma. Ja też. Ostatnie dni i życie Franciszka, a przede wszystkim Słowo, które dzisiaj będzie odczytywane niech będą dla nas źródłem ogromnej nadziei. Usiądź sobie wygodnie, może z kubkiem dobrej kawy, może z ulubioną herbatą, wyłącz telefon, zamknij drzwi. Niech cisza, która za chwilę wypełni tę przestrzeń w Tobie, która najbardziej potrzebuje wypełnienia, zauważenia, spojrzenia, będzie czasem odpoczynku i powrotu do Źródła.

Niech Cię rozpoznamy. Niech zajaśnieje nam prawda, że stoisz na brzegu naszej codzienności. Dzisiaj, gdy ranek zaświtał. Dla nas.

W owym czasie Jezus przemówił tymi słowami: “Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie. Wszystko przekazał Mi Ojciec mój.

Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić. Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. 

Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie”.

Mt 11, 25-30

Przez ostatnie trzy dni odkrywałam drogę, po której na nowo mnie do Siebie przyprowadził. Od przyjęcia prawdy, że to On sam chce mi się objawić, dotrzeć do mnie, nadłożyć drogi, po pragnienie by wołać o wiarę, by wreszcie przypomnieć sobie, że chodzi o Miłość.

Zależy Mu na tym, by mi się pokazać, by do mnie dotrzeć. Nie zakrywa niczego przede mną, ale w atmosferze przyjaźni i zaufania daje się poznać. Bóg, który mi ufa. Król ciszy, który przekonuje szeptem, a nie krzykiem. Przychodzi do ludzi zwykłych, prostych. Jest Bogiem z nami. Ze mną i z Tobą. Dostępnym, ciepłym, prawdziwym.

Zawsze się zastanawiałam dlaczego w Kościele mówi się o tym, że wiara jest łaską, przecież to ja decyduję, czy wierzę czy nie, prawda? Teraz już wiem, że nie. Bo doświadczyłam poranków, kiedy nic nie czułam, choć chciałam wierzyć. Kiedy wołałam, by był blisko, bo ja nie umiałam już być. Kiedy rozum wiedział, że On jest, a serce milczało. Ale o rzeczy wartościowe, sensowne warto prosić i warto na nie czekać.

A Miłość? Miłość się dla mnie zradza właśnie z tego, że to On chce do mnie przyjść, z tego, że daje mi wiarę, stawia mnie w Kościele, wśród konkretnych ludzi, hojnie mi jej udziela. I to w tym Kościele uczy kochać i przyjmować miłość. Daj obraz Łazarza i miłosiernego Samarytanina. Miłość miłosierna. Ta, która się zatrzymuje przy Tobie.

Tak sobie myślę, że to trochę obraz życia świętego Franciszka, któremu w kościele dał rozpoznać się Miłosierny Bóg, prosząc: Idź, odbuduj mój Kościół. W tym Kościele, jak sam napisze w swoim Testamencie, Bóg dał wiarę. A on odpowiedział i poszedł kochać i służyć tej Miłości.

W dzisiejszej Ewangelii znowu wracamy do tego, że Bóg chce przychodzić, chce się objawiać, dawać poznać. Nie zakrywa swojej Prawdy przed małymi, prostymi, zwykłymi. Zamyka się jakieś koło usilnie krążące wokół jednej osi – krzyża. Krzyża, który ma moc integrować te wszystkie ubogie i ubogacone aspekty w nas, scalać nas dla Miłości, wychowywać i uzdalniać do tego, byśmy potrafili rozpoznać Miłosiernego Ojca na brzegu każdego naszego poranka. Krzyża, który ma moc dawać ciepło, podnosić z kolan, by innym razem je nam ugiąć.

Ta wiara zrodzona ze spotkania z Bogiem Bliskim, nabiera smaku i wartości w tych wszystkich wydarzeniach, które są naszym trudem, zmaganiem, wątpliwościami, niekończącymi się znakami zapytania, może lękiem lub poczuciem bezsensu. To wszystko zbiera w nas Bóg, by nic nie zginęło. Bo moja, czy Twoja historia życia, choćby najciemniejsza, została odkupiona na tym krzyżu. Została u k o c h a n a i przyjęta. Śmierć nad nami nie ma już władzy, czego doświadczył sam Franciszek, przechodząc do Ojca nie w lęku, a w radości pochodzącej od Ducha Świętego.

Pobądź z Nim trochę. Zapytaj, może za świętym Franciszkiem – Kim Ty jesteś, Panie? A kim jestem ja? Jaki jest ten Bóg, którego wyczekujesz na brzegu tego dzisiejszego poranka? Jaki On jest?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *