Twarze i imiona

Pamiętam ten moment, kiedy wracając do domu rodzinnego z Krakowa, wpadła mi do głowy myśl, by zaprosić do siebie moją sąsiadkę, dobrą koleżankę mojej ukochanej babci i posłuchać opowieści o ich młodości. Jakie były? Co sprawiało im radość, a co wyciskało łzy? Jak to się stało, że dwie młode dziewczyny znalazły się w oddalonej o 70 kilometrów, nieznanej miejscowości by tam zacząć budować swoje życie? I czy później nie żałowały tej decyzji?

Dzisiejszego popołudnia moje pragnienie słuchania z otwartym na oścież sercem nieoczekiwanie się spełnia. Czuję, że moje “dzień dobry” jest dzisiaj przepełnione wdzięcznością. Otrzymuję kawałek przepysznej szarlotki, która będzie świadkiem wyjątkowej rozmowy. Siadamy przy drewnianym stole w ogrodzie. W kubku świeżo zaparzona kawa. Wsi spokojna, wsi wesoła…

Pani Marysia pokazuje mi niepozorną książeczkę i po chwili moim oczom ukazuje się biało-czarna fotografia. Na pierwszym planie piękna, delikatna twarz młodej dziewczyny. Wydaje się lekko stremowana powstającym w tamtej chwili zdjęciem. Nie rozpoznaję w niej od razu swojej babci, potrzebuję nakierowania, by nagle z intensywnością poczuć, jak staje mi się bliska, znajoma. Dziwne uczucie, ale piękne. Niżej zaś ich wspólne zdjęcie. Słucham o tym, jak siedziały razem w pierwszej ławce, jak razem podjęły decyzję by pojechać do pracy do Skomielnej i jak razem tej decyzji żałowały. Jak trudno było im dostać się do ich nowego świata – jechały tutaj autobusem, ciężarówką pocztową, wozem okolicznego mleczarza. Jak na miejscu zastał ich pokój co prawda odmalowany, ale zostawiony w surowym stanie. Jak zarzekały się, że nie zostaną w Skomielnej ani jednego dnia dłużej niż przewiduje kontrakt i jak razem postanowiły spędzić w niej całe życie. Jak wieczorami szyły sobie berety na maszynie do szycia. Jak zjeżdżały na sankach i nieraz złapała ich noc, jak babcia śmigała na nartach. 

Grono było takie naprawdę zgrane i bardzo życzliwe. Te starsze panie nam pomagały dużo. To było takie piękne. – słucham i myślę sobie, jak wiele zmienia w naszym życiu drugi człowiek. Jak relacje tworzone w trudnej i wymagającej rzeczywistości, mogą nadać sens, podnieść, dać wsparcie. Jak łatwo i trudno zarazem jest uczynić czyjeś życie lepszym. I jak mocno zostaje w nas pomoc i życzliwość, które otrzymujemy.

Szybko znalazłyście tutaj przyjaciół, czy jednak trzymałyście się razem? – pytam.

Razem się trzymałyśmy. Później dopiero, po tych dwóch latach zaczęłyśmy chodzić na zabawy. – dostrzegam błysk w oku i uśmiech – oh! Byłyśmy na zabawie w tej starej strażnicy. Wtedy był modny twist. Ja tego nie załapałam do końca, natomiast babcia twistowała ino szum.

W tak zwanym międzyczasie zajadam się szarlotką i popijam kawę. Dawno nie odczuwałam takiej przyjemności z rozmowy. Dawno nie czułam się tak szczęśliwa i tak zawstydzona wobec kawałka życia młodych, niespełna dwudziestoletnich nauczycielek. Po raz kolejny przekonuję się, że wobec historii drugiego człowieka można tylko uklęknąć. Zawiera tyle samo tajemnic bolesnych, ile chwalebnych.

Później dowiaduję się, że chodziły razem na nabożeństwa różańcowe, na majówki. I że to właśnie w drodze powrotnej z kościoła, jedna z nich poznała swojego przyszłego męża. – Warto chodzić do kościoła. – żartuję i rozbrzmiewa śmiech. Idealny towarzysz tamtej chwili.

Kolejne opowieści o powstawaniu domu, o pracy w szkole, o trudnej rzeczywistości młodego nauczyciela. O kontrolach na lekcji, o tym, że nie mogły wybrać sobie przedmiotu, tylko były im one narzucone.

W każdym razie Basia była przewspaniałym człowiekiem, wielkodusznym. – pada. Wzruszam się. Próbuję jakoś ukryć zawstydzenie, ale bezczelnie i dokładnie wzruszam się pięknem i mojej babci i siedzącej obok mnie Pani Marysi. – bo ile razy pomoc jakąś, czy ratunek czy cokolwiek… Ona była twardsza ode mnie. Cisza. Łzy. Tęsknota, której nawet po upływie kilku lat nie da się objąć, zminimalizować. Myślę sobie, że tak żywą tęsknotę czuje się tylko wobec osób, które prawdziwie w nas żyją, nawet po śmierci. Które mocno odbiły się w sercu, których imię w głowie wybrzmiewa tak samo głośno, jak wtedy, gdy wypowiadaliśmy je w ich obecności.

Później zatapiam się w historię Pani Marysi… Słucham o tym, jak potrafiła dobrocią i stanowczością opanować największych klasowych ananasów. Jak prowadziła grupę harcerską i stała się w ich oczach bohaterką, bo odważyła się wyjść o północy na cmentarz. Nie opłacało się z nimi walczyć, bo nie wygrałby człowiek po złości – dodaje. Chwilę później z uśmiechem słucham miłych wspomnień o podkochujących się w nich uczniach.

Nawet nie wiadomo, kiedy minęła ta godzina. Co za piękne popołudnie. Wypełnione spotkaniem. Takim bez reszty.

Wartość rozmowy. Spotkania. Mądrość i ciepło rzeczywistości dziejącej się na polskiej wsi w czasach, kiedy chleb podnosiło się z ziemi i całowało. Kiedy człowiek, człowiekowi człowiekiem, a nie wilkiem. Jestem zachwycona tym, jakie bogactwo jest w drugim człowieku. Ile wzruszeń, trudów, radości. I namacalnie przekonuję się o tym, że w każdym człowieku jest to pragnienie by się sobą podzielić, by opowiedzieć swoją historię, by być wysłuchanym.

Chciejmy zatem opowiadać siebie i tak samo uważnie siebie nawzajem słuchać. Maleję wobec prawdy ilu pięknych historii nie usłyszę lub nie usłyszałam, przez jakieś swoje bariery. Przez zapisane w głowie lęki: co ludzie powiedzą? Co sobie ktoś o mnie pomyśli?

Zamykam oczy i słyszę melodię słów papieża Franciszka płynącą z jego adhortacji Evangelii Gaudium:

Osiągamy pełnię, gdy łamiemy bariery, a nasze serce napełnia się twarzami i imionami!

Dzisiaj w moim sercu pojawiła się na nowo twarz mojej babci. I wybrzmiało w szczególny sposób imię Pani Marysi. Dzisiaj złamałam bariery.

Dziękuję za poświęcony czas i podzielenie się garstką wspomnień Pani Marii. Wszelkie prawa do tekstu zastrzeżone.