Ubóstwo narodzin

Chciałabym zacząć ten wpis słowami, że ten adwent był dla mnie niezwykły, wyjątkowy; że przeżyłam go najlepiej jak potrafiłam, że spotykałam się z Bogiem w Jego Słowie, potrafiłam słuchać. Takie doświadczenia pewnie idealnie wpasowałyby się w klimat przedświątecznych przygotowań, pakowania prezentów i migających lampek.

A tymczasem po raz kolejny wraz z początkową euforią, nadzieją i wielkimi planami adwentowymi, mieszają się zagubienie, zwątpienie, obawa, że nie przyjdzie, że ja nie zdążę Go spotkać, że w tym tłumie ludzkich serc ominie moje.

Wracam myślami, do mojego ulubionego Słowa, do Ewangelii, która mnie stwarza na nowo, ilekroć ją czytam. Lubię wyobrażać sobie Jego spotkanie z Samarytanką. Lubię wczuwać się w tę jej nieświadomość tego, co za chwilę się stanie. W te wszystkie plany, które miała na tamten dzień, a z których na szczęście nic nie wyszło. I zanim ona sama nabrała zaufania, potrzebowała najpierw poczuć, że to Bóg jej ufa. Potrzebowała tego procesu przejścia od nieufności do radości wypływającej z przekonania o Miłości. Tam przy studni narodziło się dla niej życie. Tam doświadczyła tego ubóstwa narodzin, bo nie miała nic, a otrzymała wszystko.

I uświadamiam sobie, że Jezus, by do tego spotkania mogło dość nadkłada drogi. Nie tylko nie omija tego miejsca, ale nadkłada drogi. Trzeba Mu było przejść przez Samarię. Trzeba Mu było przekonać nas o Miłości.

Przekonuje mnie ta prawda, która się nie narzuca. Przekonuje mnie to ubóstwo, do którego chce przychodzić. Przekonuje mnie także to, że rodzi się w rzeczywistości, w której na pierwszy rzut oka nie ma szans na przetrwanie. Bo zaufał człowiekowi.

I zaczynam wierzyć, że w tej atmosferze zaufania może dojść do prawdziwego spotkania. Bardzo czułego i ubogiego. Bóg, przychodząc jako niemowlę, stwarza w tym spotkaniu przestrzeń dla procesu. By później móc przejść razem z człowiekiem przez wszystkie etapy człowieczeństwa.

Im bliżej pamiątki narodzin Tego, który prawdziwie jest Bogiem z nami, tym pełniej można doświadczyć ubóstwa betlejemskiej groty. Ta wewnętrzna pustka, z każdym dniem, zbliża do Światła. I choć w sercu nie ma już początkowej euforii i postanowień o wielkich zmianach, bo codzienność skutecznie je zweryfikowała; i choć robi się coraz bardziej pusto, ciemno, może brakuje ludzi czy wydarzeń, przy których można byłoby się ogrzać; i choć czekam na spotkanie, ale jest we mnie mniej pewności, że do niego dojdzie, bo może się przesłyszałam? Może nie do wszystkich przychodzi? Może te wszystkie wielkie rzeczy, które miały się dziać, dzieją się dla kogoś innego, ale jak zwykle nie dla mnie? To słyszę w sobie głos prawdy…

Prawdy, że idzie. Do pustego pokoju z zapaloną świecą, gdzieś w centrum Krakowa. Do ciszy i ubóstwa tych wszystkich wieczorów, kiedy po pracy siadam z kubkiem herbaty i nic się nie dzieje. Do tych momentów, kiedy jestem wręcz pewna, że coś ze mną nie tak, że nic w moim życiu się nie zmieni, że nie wypełniam tych moich dni tak sensownie, jakbym mogła.

I siedząc tak na łóżku w półmroku uświadamiam sobie, jak bardzo ubogi jest ten moment spotkania. Cisza. Pustka. Przychodzi tak, jak ponad dwa tysiące lat temu. Nędza stajenki betlejemskiej mojego życia. A On przychodzi właśnie do niej. Mój płacz samotności obok niemowlęcego płaczu samego Boga, przerywającego ciszę, wypełniającego ją po brzegi swoją świętą obecnością. Chłód braku spotkań staje się chłodem groty w Betlejem. Właśnie w ten chłód wchodzi sam Bóg ze swoim tchnieniem, które ożywia i uświęca wszystko. Chce przychodzić na świat na sianie ułożonym z moich gorszych dni, poczucia beznadziei, wszystkich zwątpień i trudności w modlitwie, które składałam każdego dnia, tak bardzo czekając na spotkanie i nie mając czasami nadziei, że do niego dojdzie. Że przyjdzie właśnie do mnie.

Chcę Ci życzyć ubogich i prostych Świąt Bożego Narodzenia. Wewnętrznego przekonania, że nadkłada drogi by Cię spotkać, że Ci zaufał i w tym zaufaniu stwarza przestrzeń do wzrostu, że przychodzi do Twojej ciszy, którą chce wypełnić życiem.

Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego.

W tej ciszy oczekiwania na spotkanie, jeśli się dobrze wsłuchasz, usłyszysz szept: przygotuj Mi drogę, idę.