Slow life po katolicku?

Medytacja zastąpiona po prostu – modlitwą. Joga zastąpiona spokojnym spacerem w rytm odmawianego różańca, warsztaty uważności na wyspie Bali zamienione w mniej modne rekolekcje w ciszy w Opactwie Benedyktynów w Tyńcu. Zamiast muzyki relaksacyjnej – kanony z Taizé. Im głębiej będziemy szukać punktów wspólnych, tym więcej ich znajdziemy.

Slow żyło się też zanim ktoś wymyślił na to modną nazwę. Slow żyły nasze babcie i nasi dziadkowie. I mam wrażenie, że dzisiaj człowiek po prostu tęskni do tego co proste, co zwyczajne. Do świata sprzed Internetu, wielkich galerii handlowych i smartfona; do ciekawej audycji z radiu i do skubania słonecznika przy wakacyjnym rozwiązywaniu krzyżówek. I to siedząc bezczelnie na plastikowym krześle przy plastikowym stole.

Życia slow doświadczało się też idąc z babcią na różaniec, kiedy uderzał kościelny chłód bijący z marmurowej posadzki i grubych ścian, który po chwili zamieniał się w przyjemne ciepło na sercu. Nie mówię od razu o głębokiej modlitwie. Wejść, wsłuchać się w historię, dotknąć korzeni, rozsmakowywać się w sztuce. Zauważyć cichą Obecność. Zwolnić.

Doświadczenie wartości rodzi ciszę. Wyciszamy się. Doświadczenie ludzi, których odbieramy jako wartościowych, moment, gdy kończy się spotkanie z kimś, kto poruszył nas swoim wewnętrznym blaskiem, pozostawia w nas pragnienie milczenia i ciszy. /ks. Grzywocz/

Czasami jest tak, że spotykam się z kimś na poziomie zewnętrznym. Porozmawiamy o codzienności, o planach na przyszłość i naszych zainteresowaniach. I zdarza się, że jest mi w tej rozmowie nijako, głównie dlatego, że chcę w niej dominować. Moja codzienność, moje plany i moje zainteresowania. Kiepsko idzie mi słuchanie. Innym razem przełączam swoje serce na słuchanie, otwieram je na wartość drugiego człowieka. Patrzę, jak błyszczą mu oczy, kiedy opowiada swoją historię, jak jego dłonie obejmują cicho kubek z gorącą herbatą.Słucham, jak głos wypełnia się najróżniejszymi emocjami. I nie zważam na to, by otrzymać tyle samo uwagi, by dokończyć przerwaną opowieść. Wartość drugiego człowieka rodzi ciszę. Rodzi spotkanie. Możemy razem tkać naszą więź. Im więcej będzie punktów wspólnych, zbliżających, intymnych rozmów, tym silniejsza będzie wtedy nasza więź.

Przy takim spotkaniu dbam też o nastrój. O dobre samopoczucie. O malinowy sok w herbacie i łyżkę miodu, o dobrze zaparzoną kawę i coś słodkiego na talerzyku w tradycyjne wzory. I czasami tylko zerkam na dyskretnie powieszony krzyż, w którym są wszystkie moje źródła (Ps 87, 7).

Kto nie potrafi ucieszyć się wspólną filiżanką kawy, nie zbuduje dojrzałych, intymnych relacji, także duchowych. Poprzez to, co ludzkie, idziemy do tego, co Boże.Kto nie potrafi być ludzki, serdeczny, życzliwy i bezpieczny, nie zdoła wejść w przestrzeń zdrowej duchowości. /ks. Grzywocz/

W powszechnym rozumieniu życia w rytmie slow, przeprowadzamy się do drewnianej chatki w środku lasu, by już na zawsze kontemplować piękno natury i wieść spokojne życie ze śpiewem ptaków w tle. Coś w tym jest. Jest w nas jakaś niezaspokojona głębia, która pcha nas w kierunku gór, lasu, szumu morza czy ciszy łąki nad jeziorem. W takich okolicznościach jakoś łatwo o wewnętrzne skupienie. Wobec piękna przyrody stajemy w zachwycie. Zatrzymujemy się. Na łonie natury rodzimy się na nowo. Jakoś płynniej wchodzi się później w zwykłą codzienność.

Umiejętność życia w zwolnionym tempie obejmuje też troskę o ziemię,oddaną w ręce człowieka. Ta postawa ma swoje źródło w chrześcijańskim wzięciu odpowiedzialności za powierzony świat. Nie będziemy rzucać się więc w wir konsumpcjonizmu, by razem z nami oddychać mogła też Matka Ziemia.

Tęsknota do duchowości lub do ideologii, która tę duchowość zastąpi. Tęsknota do dobra, prostoty i do wartości. Tęsknota za głębią i ucieczka przed nią, by nie odkryła za wiele, nie obnażyła pragnień.

Jest mnie jeszcze na tyle, by podnieść i ucałować chleb z podłogi?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *